„Spóźniliśmy się o jeden dzień”. Śmierć Mordechaja Anielewicza

Autor: Przemysław Batorski
Na początku maja 1943 r. opór żydowskich bojowników w getcie warszawskim zamierał. Niemcy wiedzieli, że są coraz bliżej kwatery dowódcy Żydowskiej Organizacji Bojowej. Nie mając nadziei na przeżycie, 8 maja Mordechaj Anielewicz i większość jego towarzyszy popełnili samobójstwo.
anielewicz_fenichel_abba_2_fb.jpg

Mordechaj Anielewicz. Rysunek Abby Fenichela, zbiory ŻIH, Centralna Biblioteka Judaistyczna

 

Cześć Icchaku,

Nie wiem, o czym Ci pisać. Zostawmy tym razem osobiste sprawy. Tylko jednym wyrażeniem mogę określić moje i towarzyszy uczucia. Stało się coś, co przerosło wszystkie nasze najśmielsze marzenia: Niemcy uciekli dwukrotnie z getta. Jeden z naszych oddziałów wytrzymał w walce 40 minut, a drugi – ponad sześć godzin. Mina podłożona w rejonie szczotkarzy eksplodowała. My straciliśmy do tej pory tylko jednego człowieka: Jechiela. Poległ bohaterską śmiercią żołnierza przy karabinie maszynowym.

(…) Od dziś wieczór przestawiamy się na działalność partyzancką. W nocy wychodzą trzy nasze oddziały. Mają dwa zadania: zbrojny zwiad i zdobycie broni. I wiedz – pistolet nie ma żadnej wartości, prawie nim nie posługiwaliśmy się. Potrzebne nam są: granaty, karabiny, karabiny maszynowe i materiały wybuchowe.

(…) W bunkrach, w których ukrywają się nasi towarzysze, nie można w nocy zapalić świecy, bo brakuje powietrza…

(…) Najważniejsze, że marzenie mojego życia spełniło się. Dane mi było zobaczyć żydowską obroną w getcie – w całej jej wielkości i chwale.

Mordechaj[1]

 

List, którego powyższe fragmenty przytaczamy, napisał Mordechaj Anielewicz do Icchaka Cukiermana, pozostającego wtedy po stronie „aryjskiej”, 23 kwietnia 1943 r. – cztery dni po rozpoczęciu walk w getcie. Był to ostatni list komendanta ŻOB do „Antka”. Mimo podniosłego tonu, jak podkreśla Cukierman, „czynne powstanie trwało tylko pięć dni, od 19 do 23, może do 24 kwietnia. W tym okresie oddziały nasze atakowały za dnia, a nocami organizowały się do dalszych walk. (…) nikt w getcie, łącznie z Mordechajem Anielewiczem, nie wiedział, co dokładnie dzieje się na wszystkich odcinkach walki”[2].

Jeszcze przed 19 kwietnia członkowie sztabu ŻOB naradzali się nad tym, kto przejdzie w charakterze łącznika z polskim podziemiem na stronę „aryjską”. „Mordechaj twierdził, że ponieważ jest warszawiakiem, są podstawy do obaw, że ktoś może go rozpoznać, bo przecież może spotkać przypadkowo jakiegoś szejgeca [nieżydowskiego chłopca] z przedmieścia, na którym się urodził i wychował. Obawiał się również denuncjacji, bo miał wielu znajomych w aryjskiej Warszawie. Uważał także, że ja mam bardziej aryjski wygląd. Za tym z kolei, by to właśnie Mordechaj przeszedł na aryjską stronę, przemawiały takie fakty, jak to, że był wychowankiem polskiej szkoły i polskiej ulicy, wyglądał jak typowy warszawiak, mówił po polsku jak typowy warszawiak, a nie jak żydowscy intelektualiści, którzy mówili językiem literackim, co natychmiast zwracało uwagę. Trzeba było znać dobrze polski, ale polski potoczny. Bo przecież polski inteligent uczy się języka nie tylko na uczelni czy z książek, ale także w sklepie i na ulicy”[3]. Zapadła decyzja, że łącznikiem zostanie Cukierman, pochodzący z Wilna, a nie Anielewicz, urodzony w Wyszkowie, ale wychowany w Warszawie zaledwie 24-letni działacz żydowskich organizacji społecznych i młodzieżowych, który w 1942 r. organizował ruch oporu w gettach Zagłębia Śląskiego, a po wielkiej akcji deportacyjnej powrócił do getta warszawskiego i został przywódcą jednej z dwóch organizacji konspiracyjnych – Żydowskiej Organizacji Bojowej.

Na początku maja 1943 r. Niemcy kontrolowali już zupełnie sytuację w getcie warszawskim. Zorganizowany opór Żydów właściwie przestał istnieć; oddziały SS, Wehrmachtu i policji zajmowały się przede wszystkim likwidowaniem licznych bunkrów, w których ukrywali się zarówno bojowcy ŻOB (członkowie ŻZW już ewakuowali się z getta), jak i ludność cywilna. Najskuteczniejszą bronią Niemców okazał się ogień; kamienice w getcie były systematycznie wysadzane w powietrze i wypalane. Dowódca SS, Stroop, chciał przede wszystkim odnaleźć miejsce, gdzie ukrywali się przywódcy „partii”, czyli ŻOB.

W pierwszych dniach maja ŻOB-owcy przenieśli się do dużego bunkra przy ul. Miłej 18. Został on zbudowany przez przemytników i przestępców, głównie złodziei, nazywanych „czompami”, pod trzema sąsiadującymi ze sobą posesjami, wyposażony w elektryczność i dostęp do wody. W miarę postępów oddziałów niemieckich do bunkra przedostawało się coraz więcej cywilów. „Łącznie w bunkrze znalazło schronienie prawie 300 osób, w tym około setki bojowców”[4] – pisze Tomasz Kubicki. Bunkrem kierował herszt o imieniu Szmul, decydujący o przydziałach żywności i zasadach takich jak zachowywanie milczenia w ciągu dnia i zakaz wychodzenia na zewnątrz przed zapadnięciem zmroku. „Wszyscy analizowali komunikaty, które docierały za pośrednictwem łączników. Każdy próbował prognozować bieg wydarzeń. Niektórzy rozważali możliwość odwrotu, ale sztab chciał się bić do końca, do ostatniej sztuki amunicji”[5]. Dowództwo podjęło decyzję o dalszym oporze i likwidowaniu Niemców z zaskoczenia. Złodzieje, którzy doskonale znali teren getta, pomagali bojowcom w niektórych wypadach. Jednak niemiecki pierścień zaciskał się coraz ciaśniej.

„[W] bunkrze na Miłej 18 pod osłoną nocy życie wracało na chwilę to względnej normalności. W kuchni wydawano skromny posiłek, czyli niskokaloryczną zupę, a w sztabie wciąż dyskutowano, co dalej w coraz gorszej sytuacji. Padały różne propozycje. Jedna zakładała dalsze wysyłanie ludzi poza mury getta niepewnymi drogami. Ktoś w emocjonalnym uniesieniu zaproponował, żeby podejść z bronią do bramy, zabić strażników i uciec do lasu. (…) Anielewicz słuchał tych propozycji i każdą starannie rozważał, wiedział bowiem, że do niego należy ostatnie słowo”[6] – pisze Kubicki. – „(…) Dokuczała mu samotność, choć był między swoimi; samotność lidera, na którym inni polegają. A scenariusz rysował się w ponurych barwach. Każda jego odsłona, czy to pozostanie na miejscu, czy próba wyjścia na aryjską stronę, miały w  sobie coś z greckiej tragedii”[7].

Tuwia Borzykowski powiedział towarzyszom, że na Franciszkańskiej 22 mogą spotkać Żyda, który wie jak wyjść kanałami poza granice getta. Do grupy, która wyruszyła na poszukiwanie tego człowieka, należeli Marek Edelman i Cywia Lubetkin. Gdy grupa została ostrzelana przez Niemców, Marek i Cywia postanowili przeczekać resztę nocy w ruinach. Następnego dnia wrócili na Miłą 18. „Cywia ze zgrozą zauważyła, że wszystko wygląda jakoś inaczej”[8]. Od błąkających się w okolicy znajomych dowiedzieli się, że w południe Niemcy podeszli pod bunkier „i zakomunikowali, że kto wyjdzie, temu zostanie darowane życie i będzie mógł pracować. W odpowiedzi schron opuścili wszyscy czompowie i ludność cywilna. Bojowcy jednak ani myśleli skapitulować, więc oprawcy postanowili wpuścić do bunkra gaz”[9]. 8 maja samobójstwo popełniło 120 bojowców, wśród nich Mordechaj Anielewicz. Byli przekonani, że wszystkie wyjścia z bunkra zostały wykryte przez Niemców. Jednak szóstym, nieobstawionym wyjściem ewakuowało się około 15 osób. Tego dnia po stronie niemieckiej zginęło czterech esesmanów[10], ale większość oddziałów niemieckich opuściła już ruiny getta.

8 maja „Kazik” Ratajzer, którego zadaniem było wyprowadzenie ostatnich bojowców ŻOB na stronę „aryjską”, odnalazł swoich towarzyszy w kanałach. W grupie tej byli między innymi Marek, Cywia, a także Michał Rozenfeld, członek sztabu Anielewicza, który ocalał z bunkra przy Miłej 18, i Tuwia Borzykowski. Bojowców było więcej, niż spodziewał się „Kazik”, dlatego przy wyjściu z kanałów przy ul. Prostej 51 musiał zamówić kolejną ciężarówkę. Ocalali ŻOB-owcy czekali przez cały dzień pod włazem do kanału. 10 maja byli uratowani.

Mira_Fuchrer_wiki.jpg [82.29 KB]
Mira Fuchrer. Wikipedia

 

„Dziewczyną Anielewicza była Mira Fuchrer” – notuje Cukierman. – „Zawsze była obok niego. Bardzo sympatyczna, młodsza od niego. Nie brała udziału w naszych obradach. Zginęła razem z nim w bunkrze na Miłej”[11]. Z osób, które 8 maja wydostały się z bunkra przy Miłej 18, nikt nie dożył końca wojny.

„Po kilku minutach wiedziałem już wszystko” – wspominał spotkanie z bojowcami w kanałach „Kazik” Ratajzer, późniejszy Symcha Rotem. Powiedzieli mu o samobójstwie członków sztabu ŻOB. – „Spóźniliśmy się o jeden dzień”[12].

25 lipca 1944 r. rozkazem Komendy Głównej AK Anielewicz został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Walecznych.

 

 

Przypisy:

[1] Za: Icchak Cukierman, Nadmiar pamięci (Siedem owych lat). Wspomnienia 1939-1946, tłum. Zoja Perelmuter, redakcja naukowa i przedmowa Marian Turski, posłowie Władysław Bartoszewski, Warszawa 2000, s. 256-257.

[2] Tamże, s. 264.

[3] Tamże, s. 247.

[4] Marek Kubicki, Getto warszawskie 1943, Warszawa 2017, s. 168.

[5] Tamże, s. 169.

[6] Tamże, s. 170.

[7] Tamże, s. 170-171.

[8] Tamże, s. 171.

[9] Tamże, s. 172.

[10] Tamże, s. 173.

[11] I. Cukierman, dz. cyt., s. 188.

[12] Za: tamże, s. 264, przypis 27.

Przemysław Batorski   redaktor strony internetowej ŻIH