Na ratunek wypędzonym. Emanuel Ringelblum w Zbąszyniu

Autor: dr Bartosz Borys
Jesienią 1938 r. Emanuel Ringelblum spędził kilka tygodni w Zbąszyniu, gdzie wziął udział w tworzeniu obozu dla kilku tysięcy polskich Żydów wypędzonych przez nazistów z Niemiec.
Ringelblum.jpg

 

Jeszcze przez dwa miesiące nie mogłem uwolnić się od tamtych obrazów. We wszystkim co robiłem wizja obozu w Zbąszyniu zawsze stawała mi przed oczami – tak Emanuel Ringelblum wspominał swoją pracę z kilkoma tysiącami polskich Żydów, których naziści jesienią 1938 r. wypędzili z Niemiec.

Ponad dziewięć tysięcy wypędzonych znalazło się pod koniec października 1938 r. w położonym po polskiej stronie granicy Zbąszyniu. Władze w Warszawie początkowo pozwoliły części z nich udać się w głąb kraju, jednak 30 października pozostałym, których w mieście było jeszcze niemal sześć tysięcy, zakazano opuszczania miasta. Liczące niecałe pięć i pół tysiąca mieszkańców miasteczko nie było w stanie poradzić sobie z tak dużą liczbą wypędzonych, tym bardziej że cała sytuacja zaskoczyła polskie władze. Do akcji wkroczył jednak Amerykańsko-Żydowski Komitet Rozdzielczy, Joint. Dyrektor polskiego oddziału tej instytucji Icchak Giterman zmobilizował społeczność żydowską w Polsce, by finansowo wsparła utworzenie i utrzymanie obozu dla uchodźców z Niemiec. Do Zbąszynia wysłano Emanuela Ringelbluma, który na miejscu miał pokierować pomocą.

Po przyjeździe na miejsce Ringelblum zobaczył tłum ludzi, wypędzonych z domu, załamanych i głodnych, którzy koczowali w okolicy stacji kolejowej. Dość powiedzieć, że po kilku dniach oglądania cierpienia tych ludzi przepłakałem całą noc – pisał 13 listopada 1938 r. w liście do swojego przyjaciela Rafaela Mahlera. Nie mam ani siły ani cierpliwości by opisać ci wszystko co wydarzyło się w Zbąszyniu. Nigdy wcześniej nie było tak okrutnej deportacji społeczności żydowskiej jak ta z Niemiec. Widziałem kobietę, którą zabrano ze swojego domu w Niemczech w samej piżamie (a teraz ta kobieta jest w połowie obłąkana). Widziałem pięćdziesięcioletnią, sparaliżowaną kobietę zabraną z domu i niesioną aż do granicy na krześle, które na plecach trzymał młody Żyd (kobieta do dziś jest w szpitalu). Widziałem mężczyznę w śpiączce, który całą drogą do granicy spędził na noszach – to okrucieństwo bez precedensu w historii – dodawał w innym liście z 6 grudnia.

Mimo początkowych trudności Ringelblum szybko zabrał się do tworzenia obozu. Już 13 listopada pisał, że sytuacja się poprawiła. Wszyscy mają co jeść, dach nad głową i takie ubrania, na jakie pozwalają możliwości. W miarę możliwości starał się dać wypędzonym zajęcie, by w obozie nie wpadli w rozpacz. W czasie tych kilku tygodni (Giterman, Ginzberg i ja, a później przez 10 dni ja i Ginzberg) zorganizowaliśmy całe miasto dla uchodźców – był tam departament dostaw, szpital, pracownie stolarzy, krawców i szewców, księgarnie, biura prawników a nawet departament migracji, poczta z 53 pracownikami i biuro opieki społecznej, komitet organizacyjny […] serwis sprzątający, stacja sanitarna itd. – pisał w liście z 6 grudnia. Na 420 osób, które w różnym charakterze pracowały w obozie tylko 20 nie było uchodźcami. Ważnym aspektem działalności Ringelbluma w Zbąszyniu było dążenie do tego, by między udzielającymi pomoc i tymi, którzy ją przyjmowali panowały normalne, międzyludzkie stosunki. Najcieplejsze i najbardziej przyjazne relacje są między nami i uchodźcami. […] Nie bez powodu wszyscy potrzebujący opieki cieszą się, że ją otrzymują. Niczyje ludzkie uczucia nie są ranione – wspominał. Dużo uwagi poświęcał też nauce języka jidysz. Stała się ona w obozie bardzo popularna. Lekcje organizowaliśmy po polsku i uczęszczało na nie niemal 200 osób – pisał.

Praca w obozie była jednak wyczerpująca, tak psychicznie jak i fizycznie. Pracowaliśmy od 18 do 20 godzin na dobę. Wróciłem wykończony psychicznie i fizycznie – pisał w liście do E. Czerikowera w grudniu. Ciągle jeszcze nie doszedłem do siebie. Sporo to jeszcze potrwa nim stanę się normalną osobą – dodawał. Z kolei w liście do swojego przyjaciela Arnona Fiszmana-Tamira z 25 maja 1939 r. przyznawał: Jeszcze przez dwa miesiące nie mogłem uwolnić się od tamtych obrazów. We wszystkim co robiłem wizja obozu w Zbąszyniu zawsze stawała mi przed oczami. Ringelblum był jednak przekonany, że jego działalność w obozie była ważna i że nauczył się – jak pisał Samuel Kassow – że moralne oddziaływanie pomocy społecznej jest równie ważne, jak jej wymierne wyniki.

Wspominając tygodnie spędzone w obozie Ringelblum pisał: Bardzo tęsknię za ludźmi w Zbąszyniu, z którymi serdecznie się zaprzyjaźniłem.  Zwrócił uwagę, że choć Zbąszyń był ciężkim moralnym ciosem dla polskich Żydów to na zawsze zostanie dla wygnańców z Niemiec pomnikiem ofiarności i braterstwa ze strony żydowskiej ludności w Polsce. Jeszcze w maju 1939 r. w obozie znajdowało się 3600 osób. Znajdował się ona jednak już w fazie likwidacji. Ostateczne jego zamknięcie nastąpiło jednak dopiero na kilka dni przed wybuchem wojny, 26 sierpnia 1939 r. Z perspektywy czasu Jerzy Tomaszewski pisał: w 1938 r. wydawało się jednak, że przepędzanie ludzi jak barany jest szczytem barbarzyństwa. Dopiero później okazało się to jedynie wstępem masowej eksterminacji ludności żydowskiej.

dr Bartosz Borys   historyk, kierownik Działu Edukacji ŻIH