„Nadludzka medycyna” Adiny Blady-Szwajger

Autor: Olga Szymańska
21 marca 1917 roku urodziła się Adina Blady-Szwajger, pediatra w Szpitalu Dziecięcym im. Bersonów i Baumanów w getcie warszawskim, łączniczka Żydowskiej Organizacji Bojowej, przyjaciółka Marka Edelmana.
wide_adina_blady-szwajger.jpg

Adina Blady-Szwajger

 

200 dodatkowych kalorii

Marek Edelman pisał o niej: Jako lekarka i jako człowiek przeżyła zagładę getta warszawskiego, przeżyła zagładę jego dzieci. Żyła wspólnym życiem ze swoimi małymi pacjentami i była świadkiem ich śmierci. Inaczej niż wielu innych towarzyszyła umieraniu każdego dziecka osobno i umierała po wielokroć z każdym z nich.

Adina Blady-Szwajger od 11 marca 1940 pracowała w szpitalu im. Bersonów i Baumanów, przeżyła likwidację getta, a od 25 stycznia 1943 roku ukrywała się po stronie aryjskiej, gdzie została łączniczką i kurierką Żydowskiej Organizacji Bojowej. Jej książka I nic więcej nie pamiętam jest najbardziej dramatycznym i wstrząsającym zapisem doświadczeń lekarki pracującej w getcie warszawskim.

We wrześniu 1939 roku była studentką XVI trymestru studiów na wydziale lekarskim Uniwersytetu Medycznego, a w roku akademickim 1939/40 miała zostać jego absolwentką i otrzymać prawo praktyki. Od początku wojny zaangażowała się w pomoc chorym – razem z pielęgniarką z tej samej kamienicy przy Świętojerskiej 30, urządziły „punkt opatrunkowy”, w którym spędziła bez przerwy trzytygodniowe oblężenie Warszawy. Jej marzeniem była pediatria, dlatego jeszcze przed utworzeniem getta, zgłosiła się do szpitala im. Bersonów i Baumanów, do lekarki naczelnej dr Anny Braude-Hellerowej, co Blady-Szwajger wspominała: Doktor Naczelna uosabiała wszystkie sny i rojenia młodej adeptki o zawodzie lekarza pediatry. Była znanym i cenionym lekarzem, wspaniałym organizatorem, społecznikiem. Ponadto, co nie było bez znaczenia dla dziewczyny z głową w chmurach, była postacią romantyczną.

Młoda lekarka pojawiła się na oddziale wewnętrznym jako pomoc dr Heleny (Heli) Keilson, kiedy, jak pisała po latach: (…) to był jeszcze normalny, prawdziwy oddział. Z salami przeszklonymi, żeby pielęgniarka mogła widzieć, co się dzieje, z białymi łóżeczkami przy białych ścianach i prawie normalnymi dziećmi ze zwykłymi chorobami. To było jeszcze przed zamknięciem getta i dzieci chorowały na zwykłe dziecięce choroby. Zespół szpitala zjednoczył się szczególnie podczas pierwszego zakazu opuszczania budynku, kiedy wykryto rzekome wewnątrzszpitalne zakażenie durem plamistym. Adina Blady-Szwajger zaprzyjaźniła się wtedy z siostrami Keilson: Helą – lekarką i Dolą – przełożoną pielęgniarką szpitala, Tosią Goliborską – kierowniczką laboratorium, laborantką Fecią Fesztówną i Markiem Edelmanem – ówczesnym gońcem szpitala. Spotykali się na wspólnych śniadaniach, których nieodłącznym elementem był jeden kieliszek spirytusu: Ten jeden kieliszek nie powodował rauszu, ale pomagał pracować. A jakie miał znaczenie kaloryczne, przekonaliśmy się dopiero później w okresie zupełnego głodu, kiedy z naszej grupy nikt nie miał obrzęków głodowych. 200 dodatkowych kalorii miało niewątpliwie znaczenie zasadnicze – pisała lekarka.

Walka z głodem i tyfusem

Od wiosny 1940 roku coraz częściej pojawiały się informacje o utworzeniu zamkniętej dzielnicy żydowskiej w Warszawie. Dzień zamknięcia getta w swoim dzienniku tak opisuje Emanuel Ringelblum: Dzień, w którym utworzono getto, sobota 16 listopada, był straszny. Ludność nie wiedziała jeszcze, że getto będzie zamknięte, dlatego wiadomość ta spadła jak grom. Na wszystkich skrzyżowaniach stały posterunki niemieckich, polskich i żydowskich policjantów, którzy kontrolowali, kto ma prawo przejść. 

W tym czasie w szpitalu przybywa chorych na gruźlicę, z której dzieci wtedy nie zdrowiały. Standardy pracy personelu, mimo dodatkowego obciążenia, nie uległy jednak rozluźnieniu. Adina Blady-Szwajger wspominała: Rano zabiegi, pobieranie krwi, obchód, wpisywanie zaleceń, potem wypełnianie historii chorób, prowadzenie ich na wzór kliniczny tak, aby dokumentacja mogła przetrwać lata. Ani na chwilę nie można było dopuścić myśli, że ta dokumentacja nikomu do niczego się nie przyda – tak jak nie wolno było dopuścić myśli, ze można zaniedbać cokolwiek przy chorym dziecku.

Jak przed wojną omawiano trudne przypadki, przedstawiano wywiad z nowymi pacjentami, jak dawniej trzeba było tłumaczyć się z każdego zgonu i wykazać, że zrobiło się wszystko, by pacjent przeżył. Jednym z pacjentów, którego śmierć Blady-Szwjger odczuła wyjątkowo silnie był trzynastoletni Ariel. — A ja, w ten dzień moich 24. urodzin, dostałam niezwykły w getcie prezent – trzy żywe żonkile. Ariel leżał w kostnicy szpitalnej, poszłam do niego i położyłam te trzy kwiaty. Nic więcej nie miałam do dania. Puste były moje ręce i słów nie było, które by pożegnały dziecko, które powinno było żyć. (…) Następnego dnia na odprawie omawiano śmierć Ariela. Ale już nie trzeba się było z niej tłumaczyć. Już było wiadomo, że coraz mniej jesteśmy zdolni do ratowania życia, a coraz bardziej stajemy się dawcami cichej śmierci.

Wspólnym doświadczeniem zamkniętych w getcie Żydów był głód, dotykał w różnym stopniu wszystkich, ale jego najbardziej niszczycielski wpływ widać było wśród najbiedniejszych, przesiedleńców i sierot. Ze względu na drastycznie niskie racje żywieniowe ustanowione przez Niemców dla getta, codzienne życie koncentrowało się na odczuwaniu głodu i wymyślaniu sposobów na zdobycie jedzenia. Adina Blady-Szwajger opisuje we wspomnieniach scenkę z ulicy Leszno, kiedy wygłodzony chłopiec, tak zwany „chaper”, wyrwał jej z ręki bukiecik fiołków i zjadł go. O tym niewyobrażalnym stanie fizycznym i psychicznym pisze też Lejb Goldin w „Kronice jednej doby": Wczorajszą zupę od dzisiejszej rozdziela cała wieczność i nie potrafię sobie wyobrazić, bym zdołał wytrzymać jeszcze jedną podobną niepełną dobę, z trzymającym za gardło takim głodem.

W listopadzie 1941 roku powołano zespół badawczy, który od lutego 1942 roku zajął się naukowym opisem problematyki choroby głodowej i jej wpływu na organizm człowieka. Chociaż medycy również odczuwali jej skutki, widzieli w badaniach klinicznych manifestację duchowego i intelektualnego oporu. Adina Blady-Szwajger pisze: Lekarze w getcie nie tylko nie przestali być lekarzami, ale do ostatniej chwili pracowali naukowo z myślą o tych, którzy przyjdą po nich. Ostatnie zebranie naukowe zespołu opracowującego chorobę głodową odbyło się w sierpniu 1942 roku – już w czasie akcji. Dr Milejkowski zawiadomił zebranych, że jest to już ostatnia sesja, i wtajemniczył ich w miejsce, gdzie praca będzie ukryta, m.in. na cmentarzu. Tydzień po tym zebraniu prawie nikt z biorących w nim udział nie żył.

Jednak największym postrachem getta była epidemia tyfusu, od której uchronić nie udawało się już ani bogatym, ani lekarzom, w tym również naszej bohaterce. Wybitny bakteriolog i epidemiolog, profesor Ludwik Hirszfeld, nie miał wątpliwości, że epidemia jest efektem restrykcji, jakimi okupant objął getto. Polityka Niemców wobec żydowskiej dzielnicy zamkniętej prowadziła wręcz do powstawania nowych ognisk zakaźnych. Jeśli się wtłacza do dzielnicy czterysta tysięcy oberwańców, zabiera im się wszystko i nie daje im się nic, wówczas stwarza się dur plamisty – pisał w Historii jednego życia Hirszfeld, który w getcie przebywał od końca lutego 1941 roku. Adina Blady-Szwajger zaraziła się durem plamistym, kiedy udała się do punktu dla przesiedleńców z zastrzykiem dla salowej z obrzękami głodowymi. Kiedy wyszłam, okazało się, że „siadłam” w gniazdo wszy. Chodziły mi po sukience niebieskiej w czarne paski (…) – wspominała.

Od początku akcji likwidacyjnej getta Adina Blady-Szwajger „odprowadziła” na Umschlagplatz tysiące Żydów, kroczących pod oknami szpitala na roku Leszna i Żelaznej w stronę Stawek. Tak opisywała jeden z pierwszych dni akcji: Więc przeszła dr Efros z tym swoim nowonarodzonym synkiem na ręku i dr Lichtenbaumowa z ustami otwartymi jak do krzyku. I szli, i szli, z wózkami dziecięcymi i jakimiś dziwnymi rzeczami, jakieś kapelusze i płaszcze, i garnki czy miski, i wciąż szli… 

Lekarze naczelni i ordynatorzy oddziałów musieli zmierzyć się z jeszcze jednym tragicznym doświadczeniem, kiedy musieli zadecydować, komu przydzielić tzw. „numerki życia” – wyznaczając kto jest „potrzebny” i może pozostać w getcie. Rodzinie? Personelowi szpitala? Lekarzom czy pielęgniarkom? Doświadczonym czy młodym? Dochodziło wtedy do rozpaczliwych rozmów i decyzji, w efekcie których podawano bliskim śmiertelne dawki morfiny. Zastrzyki uchroniły wielu przed zastrzeleniem przez Niemców i szaulisów w szpitalnym łóżku, morderczym pochodzie na Umschlagplatz czy śmierci w komorze gazowej.

„Powiedziałam im, że to jest lekarstwo”

W swoich wspomnieniach Adina Blady-Szwajger opisała scenę, kiedy podaje truciznę dzieciom: Wtedy poszłam na górę. Była tam dr Margolisowa. Powiedziałam jej, co chcę zrobić. Wzięłyśmy łyżeczkę i poszłyśmy do pokoju niemowląt. I tak jak przez te dwa lata prawdziwej pracy w szpitalu pochylałam się nad łóżeczkami, tak samo teraz wlewałam w te malutkie buzie ostatnie lekarstwo. Była ze mną tylko doktor Margolisowa. A z dołu dochodził krzyk, gdyż tam byli już Szaulisi i Niemcy i zbierali chorych z sal do wagonów. Potem poszłyśmy do dzieci starszych i powiedziałam im, że to jest lekarstwo, żeby nic nie bolało. One mi uwierzyły i wypiły z kieliszka tyle, ile należało. Potem kazałam im się rozebrać, położyć się i przespać. Posłuchały się i położyły. Po kilkunastu minutach, nie pamiętam, po ilu, gdy po raz drugi weszłam do pokoju, to spały. A potem już nie wiem, co było dalej. 

Lata minęły. Wiele lat. (…) Nie ma ani jednego wypalonego domu, z którego okien matki wyrzucały dzieci, a potem skakały razem za nimi. (…) Więc chodzę czasem tą nową, nowoczesną dzielnicą po bruku, który kryje kości spalonych, patrzę na to miejsce na niebie, gdzie stał mój dom i wszystkie inne domy.

Tą refleksją Adina Blady-Szwajger kończy fragment książki zatytułowany „Podzwonne dla szpitala”, wymieniając nazwiska tych z jego personelu, którzy zostali zamordowani w getcie, na Umschlagplatzu, w Treblince, Otwocku, Majdanku, zmarli na tyfus, gruźlicę, chorobę głodową, oddali numerek życia komuś bliskiemu, popełnili samobójstwo. Z trzydziestu sześciu znanych z nazwiska osób, wojnę przeżyło 17. Pozostałe 150 – lekarzy, pielęgniarek i salowych, nieznanych autorce z imienia i nazwiska, zginęło w niewiadomych okolicznościach.

Olga Szymańska   Edukatorka ŻIH