Dwie czy trzy matki? Ilustracje Izaaka Celnikiera do opowiadań Abrahama Rajzena

Autor: Zuzanna Benesz-Goldfinger
O szkicach do ilustracji opowiadań Abrahama Rajzena opublikowanych w 1957 roku przez wydawnictwo „Idysz Buch” pisze Zuzanna Benesz-Goldfinger.
celnikier3.png

Szanowni Państwo,

Zapraszamy do lektury pierwszego tekstu z cyklu „Czytanie obrazów” poświęconego interpretacjom wybranych dzieł sztuki z kolekcji Żydowskiego Instytutu Historycznego. Prace tworzących, kształcących się lub urodzonych na ziemiach polskich przed 1939 rokiem artystów żydowskich, których twórczość zachowała się niejednokrotnie w nikłym stopniu, zdają się dzisiaj często wyrwane z kontekstu, pozbawione głosu i zapomniane. Powstawały w dialogu ze światem przedwojennym, a także z pokoleniami pozostających od wieków w kręgu języka jidysz i tradycyjnego judaizmu polskich Żydów, których intensywne, wielowarstwowe życie zostało unicestwione w czasie Zagłady.

Dzisiaj, niezależnie od tego, czy mamy żydowskie korzenie, czy nie, czujemy potrzebę kontynuowania tego dialogu w ramach polskiej kultury, którą nasz Instytut aktywnie współtworzy. Poprzez pozostawione nam w spuściźnie obrazy chcemy przybliżać współczesnym świat dawnych gestów, symboli i znaczeń. Pragniemy dzielić się naszymi fascynacjami, naszą wiedzą, pomysłami i odkryciami, a niekiedy także wyjść poza utarty i czasem nużący schemat nakazujący historykowi sztuki pisać wyłącznie w sposób zdystansowany, zobiektywizowany, uwzględniający wszystkie istniejące źródła czy odniesienia.

Chcemy, żeby obrazy przemówiły do nas i do czytelników. Pozwalamy więc sobie na odrobinę swobody, na ciekawość i intymność, na domysły i niedopowiedzenia.

Życzymy dobrej lektury!

Dział Sztuki ŻIH

-----------------------

 

W kolekcji muzeum ŻIH znajduje się zbiór kilkudziesięciu rysunków autorstwa Izaaka Celnikiera z drugiej połowy lat pięćdziesiątych XX wieku. Zostały zatytułowane opisowo przez kustoszy działu sztuki, ponieważ w chwili przekazania prac przez spadkobierców nieznana była ich proweniencja czy tytuły. Dzięki informacjom zawartym w spuściźnie pierwszych kuratorów muzeum ŻIH, Józefa i Ernestyny Sandlów, udało się ostatnio odkryć proweniencję niektórych rysunków Celnikiera. Są to szkice do ilustracji opowiadań Abrahama Rajzena opublikowanych przez wydawnictwo „Idysz Buch” w 1957 r. Jednym z nich jest poniższy szkic.

_en_celnikier.png

Tyle pytań rodzi się, patrząc na intymną scenę bliskości kobiety i dziecka naszkicowaną przez Izaaka Celnikiera w ostatnim roku pobytu w Polsce, zanim wyemigrował na stałe do Paryża. Kim jest ta kobieta i jaka jest jej relacja z dzieckiem opierającym się o jej kolana? Czemu zostało ono nakreślone intensywną, jednostajną kreską w odróżnieniu od pospiesznego, zamaszystego rysunku kobiety? Czemu dziecko, pomimo fizycznej bliskości z matką, sprawia wrażenie zupełnie odrębnego bytu? I w końcu: czy ono w ogóle jest żywe?

Kobieta wskazuje dłonią na serce chłopca. Od jej palca wskazującego we wszystkie strony rozchodzą się promienie. Czy tchnęła w niego nowe życie, czy też może oddała mu swoje? Artysta ujął moment ruchu jej głowy, jak gdyby w chwili przekazywania chłopcu życiodajnej energii, przebudziła się właśnie z głębokiego snu. Jak długo pozostawała w letargu?

Szukanie odpowiedzi wymaga uważnego wpatrywania się w rysunek, ale jak się okazuje, również w tekst. Jest to bowiem szkic do ilustracji pewnej okrutnej historii spisanej w 1916 r. przez Abrahama Rajzena, którą autor umieścił w zbiorze krótkich opowiadań jidyszowych.

Opowieść została spisana z punktu widzenia mężczyzny, którego żona Chana znalazła się w szpitalu psychiatrycznym. Wraz z rozwojem fabuły okazuje się, że kobieta straciła pierwsze dziecko, a w obecnym stanie wydaje jej się, że Lejbełe – jej synek – wciąż żyje. Dalszy ciąg zdarzeń może przybliżyć nas do metod stosowanych w psychiatrii na początku XX wieku.

Za poradą lekarza mąż przyprowadza do szpitala dziecko sąsiadów, a matka jednoznacznie utożsamia je ze swym nieżyjącym synem. Co więcej, po chwili Chana wpada na ten sam okrutny pomysł, na który wpadł wcześniej jej lekarz. Na oddziale znajduje się bowiem jeszcze jedna kobieta pogrążona w rozpaczy po utracie syna. Chana przyprowadza jej dziecko, które sama usynowiła, przekonując kobietę, że jest jego matką. Powtarza przy tym, kierując swoje słowa do męża: „To wariatka, biedactwo”.

Czy przeniknęła zamysł lekarza, który nie chciał pozbawiać jej złudzeń? W opowiadaniu obecny jest ledwie zasugerowany topos przenikliwego szaleńca, który na swój sposób uświadamia pozostałym aktorom dramatu, że nie da się oszukać. Jednocześnie dopiero odkrycie faktu, że „jej syn” może przynieść ulgę innym cierpiącym, przywraca kobiecie spokój ducha. O uczuciach samego chłopca skonfrontowanego z nagłym faktem posiadania trzech matek nikt najwyraźniej w owym czasie nie myślał, ale dla aktorów dramatu nie miało to żadnego znaczenia (sic!). Dlatego też Celnikier ujął dziecko w tak abstrakcyjny sposób jako postać ledwie obecną, patrzącą w dal i przypominającą obiekt-lalkę, w którą tchnięto życie.

*****************

 

Abraham Rajzen

Dwie matki

Tę historię opowiedział mi mój przyjaciel, którego ukochana żona znajduje się już od kilku lat w szpitalu dla umysłowo chorych.

Dla umysłowo chorych! Tak nazywamy tych wszystkich, którzy się za bardzo różnią od nas swoimi słowami, czynami i opiniami. Z początku choroba ukochanej żony mojego przyjaciela polegała na zbyt wielkiej dobroci. Przez cały czas mówiła o miłosierdziu. Odczuwanie współczucia wobec innych w niewielkiej dawce jest normalne. Wraz z wielkim ciężarem egoizmu i małostkowością, które nas cechują, jesteśmy w stanie żyć normalnie w zdrowiu i sile, jak Bóg przykazał.

Lecz ukochana żona mojego przyjaciela czuła w sobie nadmiar współczucia dla wszystkich cierpiących i nieszczęśliwych. Już nie potrafiła się odnaleźć między normalnymi. Przyjaciel opowiadał mi:

„Stała się bardzo melancholijna, chodziła po pokoju, załamywała ręce, jęczała i szlochała.

Co ci jest Chano? – pytał.

Tak im współczuję… – odpowiadała.

Komu współczujesz?

Im wszystkim.

Gdy współczucie wzmagało się w niej, odprowadzono ją do szpitala dla umysłowo chorych.

Tam zwykłem ją odwiedzać raz w tygodniu, by zobaczyć co u niej słychać. Jednak nie została tam wyleczona. Jej serce stawało się co raz miększe i bardziej wrażliwe. Ujrzawszy mnie, jej pierwsze pytanie brzmiało:

Co u nich słychać?

– O kogo pytasz Chano?

– O nieszczęśliwych… Czy mają co jeść? Czy są zdrowi? Czy nie wymierają?

Potem zazwyczaj drapała się i szukała czegoś w swoich ubraniach. Zaraz potem wpadała w szloch.

Nic nie mam, nic, jestem taka biedna.

I płacząc jeszcze mocniej zwracała się do mnie:

Drogi, pożycz mi trochę pieniędzy…

– Do czego są Ci potrzebne?

– Żeby rozdać im wszystkim. Widzisz ilu tu jest chorych – wskazywała na otaczające nas postacie poruszające się po dużej izbie przyjęć.

Oczywiście nie odmówiłem jej.

Dziękuję Ci! Dziękuję! mamrotała – dobry z ciebie człowiek!

Z upływem czasu choroba się nasiliła. Do innych symptomów dołączyły silne matczyne uczucia. Początkowo wystarczało, gdy przyprowadzałem ze sobą nasze trzyletnie dziecko, które urodziła, gdy była jeszcze zdrowa i które sam wychowywałem. Później jednak zaczęła mnie prosić ze łzami w oczach, żebym przyprowadził jej chłopczyka.

O jakim chłopczyku mówisz? – pytałem.

O Lejbełe – odpowiadała, a jej wielkie, przestraszone oczy patrzyły na mnie błagalnie.

Lejbełe to było nasze pierwsze dziecko, które zmarło lata temu, gdy jeszcze była zdrowa, ale ja się bałem przypominać o jego śmierci i wprowadzałem ją w błąd. Odkładałem przyprowadzenie go z tygodnia na tydzień!

Przyprowadź go! – prosiła – tak chcę go zobaczyć!

W końcu za radą doktora przyprowadziłem syna sąsiadów. Ach, jak się nim cieszyła! Nawet wydawało jej się, że rozpoznała w nim własnego syna. To właśnie jej Lejbełe!... Tuliła go do siebie i zalewała mu główkę łzami. W tej minucie była przeszczęśliwa. Jej wielkie oczy lśniły ogienkami dobroci i szczęścia. Ale rychło ten ogień zgasł.

Nie mam prawa się nim cieszyć. – stwierdziła.

Dlaczego? – spytałem.

Widzisz tę kobietę? – wskazała na postać, która stała jak cień pod ścianą i patrzyła nieruchomo w przestrzeń. – Spójrz na nią. To wariatka, biedactwo.

_en_kobieta.png

Ledwo powstrzymałem się od uśmiechu.

Tak – szepnęła moja żona. – Jest, biedna, szalona. Zmarł jej synek. Przez to, biedactwo, odeszła od zmysłów. Widzisz, jak stoi zasmucona. Pocieszmy ją. Chodź!

Moja żona wzięła mnie za rękę i zaprowadziła mnie do niej wraz z chłopczykiem. Naraz twarz mojej żony nabrała szczęśliwego wyrazu.

Mój drogi – szepnęła mi do ucha – powiemy, że to jej dziecko! Jej synek! Oj, jak ona się ucieszy! Z pewnością uwierzy…

I zanim miałem czas odwieźć ją od tego pomysłu, moja żona obudziła drugą, nieszczęśliwą kobietę i mówiła do niej z egzaltacją:

Twój synek!

Na co kobieta odpowiedziała:

Moje dziecko! i zaczęła przyciskać chłopca do siebie.

Moja żona promieniała ze szczęścia i uśmiechała się do mnie.

Widzisz jaka jest szczęśliwa. Naprawdę uważa, że nasz Lejbełe to jej dziecko… To wariatka, biedactwo.

Od tej pory musiałem przyprowadzać to obce dziecko raz w tygodniu do mojej żony, która głęboko wierzyła, że jest to jej Lejbełe. Potem na krótki czas przekazywała go tej drugiej matce i była zdumiona, gdy tamta szeptała:

Moje dziecko, moje dziecko.

– Jest biedna, szalona wzdychała moja żona cicho, by tamta nie słyszała. I odczuwała wobec niej silne współczucie. Biedactwo, taka nieszczęśliwakręciła głową.

Później przestałem ciągnąć tę straszną grę, ale jakiś czas później, znalazłszy się pomiędzy zdrowymi, normalnymi ludźmi, obserwując ich łzy i radość, ich szczęście i nieszczęście, stawały mi przed oczami dwie nieszczęśliwe kobiety w szpitalu...

 

1916

 


Tłumaczenie z jidysz na potrzeby niniejszej publikacji: Magdalena Wójcik

Redakcja: Zuzanna Benesz-Golfinger

 

Bibliografia:

Abraham Rajzen, Dwie matki, w: Ojsgewejłte werk [Dzieła wybrane], t. II, pod red. Sz. Ferdmana, wyd. Idysz Buch, Warszawa 1957, s. 115-119. 

Zuzanna Benesz-Goldfinger