„Aby tylko nie w nasz dom”. Ciężkie bombardowanie żydowskich dzielnic Warszawy 13 września 1939

Autor: Przemysław Batorski
Trzynastego dnia agresji Niemiec na Polskę wypadało święto Rosz ha-Szana – żydowski Nowy Rok 5700. Niemieckie bombowce, atakujące Warszawę, przeprowadziły wtedy szczególnie ciężki nalot na tak zwaną dzielnicę północną, zamieszkałą głównie przez Żydów.
niemiecki_bombowiec.jpg

Niemiecki bombowiec Heinkel He 111 nad Polską, wrzesień 1939 r.  /  Bundesarchiv, Bild 183-S52435 / Stempka / CC-BY-SA 3.0

 

Święto Rosz ha-Szana 5700, wypadające w 1939 r. według kalendarza gregoriańskiego, było dla Żydów początkiem nowego stulecia. Dla milionów Żydów europejskich, wraz z atakiem Niemiec na Polskę, rozpoczynały się lata największych w historii prześladowań.

„W dniu tym jest nalot taki, jakiego jeszcze dotychczas nie było. Samoloty wciąż krążą nad nami” – opisywał anonimowy autor relacji Wspomnienia z września 1939 r. Obrona Warszawy, zachowanej w Archiwum Ringelbluma. – „Bomby spadają koło nas, słychać okropne huki. Wszystko się trzęsie. Nie można usiedzieć w domu. Każdy trzyma tobołek w ręku lub walizeczkę na wypadek, jeśli trzeba będzie uciekać. Stłoczeni w bramie, wszyscy stoją i nadsłuchują. Serca walą. Słychać przeciągły gwizd – to bomba burząca przecięła powietrze i zanim się słyszy huk jej wybuchu, mija straszna sekunda oczekiwania”.

14091939gaz.jpg [818.44 KB]
„The World at the Beginning of a Century”. Fragment pierwszej strony wydawanego na nowojorskim Brooklynie dziennika „The Jewish Press”, 14 września 1939 r. Życzenia od prezydenta Roosevelta, informacja o Herszelu Grynszpanie i ofercie pomocy dla zaatakowanej przez Niemcy Polski ze strony Żydów boliwijskich / www.jewishomaha.org

Przed II wojną światową w Warszawie nie istniała precyzyjnie określona „dzielnica żydowska”, jeszcze w XIX wieku zniesiono zakazy osiedlania się Żydów przy niektórych ulicach miasta. Odsetek ludności żydowskiej tylko na terenie Muranowa przekraczał w 1919 r. 90% mieszkańców, na Powązkach sięgał 80%, zaś na Grzybowie, Lesznie i w okolicach Ratusza oscylował wokół 50%. Duże skupisko ludności żydowskiej zamieszkiwało także rejon ulic Grzybowskiej, Krochmalnej i Twardej dalej na południe. Nazwa dzielnicy żydowskiej albo dzielnicy północnej była tylko zwyczajowa — Żydzi mieszkali we wszystkich innych dzielnicach lewobrzeżnej i prawobrzeżnej Warszawy [1]. Najgęściej zaludniony przez Żydów obszar ulicy Nalewek był łatwym i dużym celem dla niemieckich ataków bombowych.

„W ciągu tego ułamka sekundy tysiące myśli przewija się przez głowę, serce przestaje bić na chwilę, oddech wstrzymany, a gdy się już słyszy ogłuszający huk, to jakby jakaś ulga, że ta bomba nie była dla nas przeznaczona” — czytamy dalej w relacji z ARG. — „Nowy gwizd. Każdy kuli się w sobie, aby stać się mniejszym, jak najmniejszym, aby jego bomba ominęła. Wszystko staje się obojętne, aby tylko nie w nasz dom, nie w nasze mieszkanie, nie w kogoś z naszej rodziny! Niska się pali, Stawki się palą! Nalewki się palą. Do bramy wnoszą 3 rannych, leżą na ziemi, strasznie jęczą: jeden ranny w obie nogi krwawi okropnie.

Nagle – na podwórku popłoch, jakieś krzyki. Co się znowu stało? Z okna na strychu wydobywa się dym. Widocznie spadła bomba zapalająca! Co robić? Każda sekunda jest droga. Już nasza dzielna straż przeciwpożarowa pędzi na strych z łopatami w ręki, bomby zapalające i burzące fruwają nad naszymi głowami, a oni ratują dom. Chłopcy pracują jak opętani. Pędzą z dołu na górę z piachem i wodą. Pożar ugaszony w zarodku.

Bundesarchiv_Bild_141-0763,_Warschau,_Brände.jpg [70.16 KB]
Płonąca Warszawa widoczna od strony Targówka, wrzesień 1939 r.
/ Bundesarchiv, Bild 141-0763 / CC-BY-SA 3.0, Wikipedia

Nalot trwa dalej. Zaczyna się ściemniać. Teraz dopiero widać, jaka krwawa łuna rozlała się po niebie, aż wszystko staje się purpurowe. Teraz dopiero widać gęste, czarne kłęby dymu, które z wszystkich stron unoszą się do nieba. Pożary oświetlają nas lepiej niż słońce w dzień. Trzymamy tobołki w ręku i idziemy. Uciekamy. Wydaje się nam, że gdzie indziej będziemy bezpieczniejsi.

Ulica zalana czerwonym światłem pożarów, jakby skąpana we krwi, zamiast powietrza – czarny, gryzący dym, który przesłania domy, tak że widać zaledwie ich kontury. Czarne płaty sadzy i czerwone iskry fruwają wszędzie. Ze wszystkich stron ogień. Płomienie buchają z okien domów. Dachy płoną. Środkiem ulicy płynie bezładny, oszalały tłum. Jedni biegną w tę, drudzy we wprost przeciwną stronę. Dźwigają swe tobołki wraz z nędznym dobytkiem: poduszki, pierzyny, parę garnków. Chcą się ratować, uciekać od pożaru, nie wiedzą, gdzie uciekać, jak się ratować. Biegną w jakimś kierunku, płomienie zagradzają drogę, więc biegną z powrotem, wpadają jedni na drugich, gubią się. Jęki, krzyki, płacze: Ludzie! Ludzie! Ratujcie! Ogłupiali – pędzimy jak inni. Z jednej strony – Wołyńska. Z drugiej – Kupiecka przyświecają nam pożarami. Na Gęsiej palą się trzy domy: nr 14, 16, 18. Mijają cztery dni. Bezustannie grają armaty, pękają artyleryjskie ciężkie pociski, szrapnele deszcze odłamków sypią się na ulicę, wpadają do mieszkań i niosą śmierć. Nie jesteśmy wcale w mieszkaniu, tylko w bramie na schodach, nawet w nocy drzemiemy z głową opartą o mur.

wolynska_19251937_NAC_COMP.jpg [433.22 KB]
Nieistniejąca już ulica Wołyńska w dzielnicy żydowskiej w Warszawie. Widoczny samochód dostawczy i latarnia gazowa. Między 1925 a 1937 r. / Narodowe Archiwum Cyfrowe

Ulice pełne śmieci i odłamków szkła. Domy świecą pustymi dziurami zamiast okien – mury podziurawione odłamkami szrapneli. Co parę kroków barykady: wyrwane kostki z bruku, stoły, stołki, przewrócone tramwaje, budki od papierosów, wszystko razem sprawia wrażenie kupy śmieci. Te barykady mają bronić przed wrogiem. Tymczasem rola ich polega na tamowaniu ruchu ulicznego, na zamykaniu drogi ludziom uciekającym z pożaru, na niedopuszczaniu straży ogniowej do płonących domów. Zresztą straż ogniowa i tak już od dawna zaprzestała gaszenia pożarów. Zbyt wiele pożarów powstaje jednocześnie. Przeważnie więc gdy dom się pali, pali się bez przeszkód, gruntownie, doszczętnie, aż pozostaje z niego sam wypalony szkielet, dom – trup”[2].

O liczbie ofiar bombardowań świadczy notka z dziennika Adama Czerniakowa, który 23 września został prezesem Gminy Żydowskiej, a niebawem przewodniczącym Judenratu Warszawy. 13 września, w Erew Rosz ha-Szana 130 osób zginęło na cmentarzu żydowskim od bomb zapalających. „Łuna od pożaru oświetliła miasto” – zanotował po nocy z 14 na 15 września, kiedy Warszawa była ostrzeliwana z ciężkiej artylerii[3].

Do największego nalotu na Warszawę doszło 25 września – zginęło wówczas ok. 10 tysięcy osób, około 35 tysięcy zostało rannych, byli to głównie cywile. Około 12% zabudowy miasta legło w gruzach[4]. 27 września stolica Polski skapitulowała.

Podczas Zagłady Żydów Niemcy powtarzali schemat rozpoczynania kolejnych akcji eksterminacyjnych w święta żydowskie. Wielka Deportacja z getta warszawskiego zaczęła się 22 lipca 1942 r., czyli w święto Tisza be-Aw 5702 roku w kalendarzu żydowskim. Początek ostatecznej likwidacji getta warszawskiego okupanci zaplanowali na Erew Pesach 5703 — 19 kwietnia 1943 r. Był to początek powstania w getcie warszawskim.

 

Przypisy:

[1] Zofia Borzymińska, Rafał Żebrowski, Żydowskie ulice w Warszawie, Kompendium ŻIH, dostęp 11.09.2020.

[2] Archiwum Ringelbluma, t. 15, Wrzesień 1939. Listy kaliskie. Listy płockie, oprac. Tadeusz Epsztein, Justyna Majewska, Aleksandra Bańkowska, tłum. Sara Arm i in., Wydawnictwo ŻIH/Wydawnictwo UW, Warszawa 2014, s. 25–26. Dodano podziały na akapity na potrzeby publikacji w internecie.

[3] Adam Czerniaków, Adama Czerniakowa Dziennik getta warszawskiego 6 IX 1939 – 23 VII 1942, opracował Marian Fuks, Warszawa 1983, s. 47.

[4] Archiwum Ringelbluma, t. 15, dz. cyt., s. 27, przypis 14.

Przemysław Batorski   redaktor strony internetowej ŻIH