„Nie byłem w stanie ogarnąć ogromu nieszczęścia”. Początek wielkiej deportacji z getta warszawskiego

Autor: Przemysław Batorski
80 lat temu, w środku upalnego lata, dla większości mieszkańców getta warszawskiego zaczął się ostatni rozdział życia. Do 21 września około 300 tysięcy Żydów zostało wywiezionych do obozu zagłady w Treblince. Był to kluczowy moment operacji „Reinhardt", niemieckiego planu zagłady żydowskich społeczności w okupowanej Polsce.
umschlagplatz_IPN.jpg

Umschlagplatz, 1942 r. Żydzi gromadzeni na deportację z getta warszawskiego  /  ŻIH

 

Oficjalnie Niemcy prowadzili „wysiedlenie” na roboty przymusowe na Wschodzie. Żydzi „wysiedlani” z Warszawy otrzymywali chleb i marmoladę. Chociaż do miasta docierały już pogłoski o obozie zagłady w Treblince, a grupa Oneg Szabat od kilku miesięcy wiedziała o podobnych obozach śmierci w Chełmnie nad Nerem i Bełżcu, chociaż szybko zauważono, że pociągi, które odjeżdżają z miasta, powracają do niego dziwnie szybko, zbyt szybko, by mogły w tym czasie docierać do jakichś odległych miejsc na Wschodzie, wielu wygłodzonych, sterroryzowanych i zrozpaczonych Żydów nadal szło na Umschlagplatz.

Marek Edelman wspominał:

„To był Umschlagplatz.

Stałem, patrzyłem, jak szły te tłumy. Ludzi pędzono ulicą Zamenhofa i kolumny wchodziły na Stawki niemal wprost do bramy Umschlagplatzu. Teraz zostały tylko nazwy, układ ulic jest zupełnie inny. Pamiętam, kiedy byłem w szkole powszechnej, esperantyści wywalczyli, że imieniem Zamenhofa nazwano fragment ulicy Dzikiej zaczynający się, jak obecnie, na tyłach pałacu Mostowskich przy Nowolipkach, ale biegnący lekkim skosem do Stawek. (…) Stały tam duże cztero-, pięciopiętrowe wielopodwórzowe kamienice. Wystawały ponad domami ulicy Niskiej i widać je było na Stawkach z bramy wiodącej na Umschlagplatz.

A na taborecie, pośrodku bramy wejściowej, stał esesman i strzelał. Strzelał w okna domu naprzeciwko, na Muranowskiej. Jak zobaczył głowę albo cień jakiś ruszający się, to strzelał w to okno. Bo stamtąd ludzie wypatrywali w pędzonym tłumie swoich bliskich. Czy tam ginęli ludzie? Trudno powiedzieć, ale to była ta atmosfera. Śmierci.

To był Umschlagplatz.

Jak się dało, trzeba było kogoś stamtąd wyciągnąć. Czasami się udawało, czasami nie…

Było wiadomo, że jak się tutaj wpadnie, to jeżeli się nie wydostaniesz przez okno szpitala, jeżeli nie masz w szpitalu rodziny albo znajomych, albo przyjaciół, to nie masz żadnych szans się uratować. Zdarzało się, że jak złapano jakieś pielęgniarki, to ich koleżanki prędziutko wyrzucały im przez okna mundury pielęgniarskie i one przez okna parteru wchodziły do szpitala, bo na terenie Umschlagplatzu był szpital, też skazany na zagładę. Tam teoretycznie jeszcze działało ambulatorium. W tym ambulatorium córki łamały matkom nogi i pogotowie wywoziło je jako chore. Ten absurd, który Niemcy wprowadzili, że jedzie się do pracy – bo nie zabiera się chorych ze złamaną nogą, a jeszcze chleb dawali na drogę – mamił ludzi. Niektórzy uważali, że faktycznie jadą do pracy. Większość jednak płakała. Trzeba było zobaczyć ich twarze. Te dzieci prowadzone za rączkę”[1].

Emanuel Ringelblum, który jako członek Żydowskiej Samopomocy Społecznej był nieco bardziej zabezpieczony przed wywózką, poszedł na Umschlagplatz, by wydostać stamtąd kilkoro znajomych, w tym doktora Icchaka Lipowskiego:

„Chciałem za wszelką cenę dotrzeć do Umschlagplatzu, żeby na miejscu osobiście interweniować w sprawie kilku osób, które zostały zabrane na Umschlagplatz. Nałożyłem białą opaskę z napisem «Umsiedlungsaktion»[2] i wraz z grupą pracowników ŻSS, obładowanych chlebem, wszedłem na Umschlagplatz. Na dużym placu, ogrodzonym drutem kolczastym, ujrzałem ogromny tłum, który całą siłą parł do wyjścia. W pobliżu drutów zobaczyłem siedzącego na ziemi słabego dr. Lipowskiego oraz jego jedyną córkę. Zwróciłem się do komendanta Umschlagplatzu, żydowskiego oficera policji Szmerlinga[3] (Niemcy nazywali go żydowskim katem, Żydzi zaś, z uwagi na podobieństwo do włoskiego marszałka, «Balbo»). Interweniowałem wtedy u niego w sprawie trzech osób: w sprawie dr. Lipowskiego, znanej pianistki Hanny Diksztajn i znanej malarki Reginy Mundlak. Szmerling obiecał mi uwolnić te osoby i umówił się ze mną, abym przyszedł do niego za 3 godziny. Gdy przyszedłem po paru godzinach po raz drugi, sytuacja była zgoła inna. Szmerling, kat warszawskich Żydów, miał jeden ze swoich napadów szału, nie chciał już nic słyszeć o żadnych artystach i naukowcach. Gdy zacząłem energicznie żądać, wyjął pejcz i zaczął mi grozić, że zaraz i ja pojadę do Treblinki. Koniec był taki, że dr Lipowski pojechał do Treblinki”[4].

Jankiel Wiernik, jeden z niewielu, którzy przeżyli Treblinkę, wspominał, jak 23 sierpnia został deportowany:

„Rozkaz wejścia do wagonów. Pakują po 80 osób. Droga powrotna jest zamknięta. Miałem na sobie jedyne spodnie, koszulę i pantofle. W domu pozostał plecak z przygotowanymi rzeczami i wysokie buty. Przyszykowałem wszystko, gdyż krążyły wersje, że wyślą nas na Ukrainę, gdzie będziemy pracowali. Pociąg zeszedł z jednej zapasowej linii na drugą. Znając dobrze ten węzeł kolejowy, zrozumiałem, że stoimy na jednym miejscu. Ukraińcy tymczasem bawili się bardzo dobrze, dolatywały do naszych uszu ich gwary i wesołe śmiechy. W wagonie coraz duszniej, brak tchu. Beznadziejnie, smutno i strasznie. Wzrok mój ogarnął wszystkich i wszystko, lecz mimo to nie byłem w stanie ogarnąć ogromu nieszczęścia. Wierzyłem w mękę, poniewierkę i głód, lecz nie uwierzyłem, że bezlitosna ręka kata zawisła nad nami, naszymi dziećmi i całym naszym istnieniem. Wśród bezgranicznych mąk dojeżdżamy do Małkini. Tam staliśmy przez całą noc. Do wagonu weszli ukraińcy i zażądali drogocennych rzeczy. Wszyscy dawali, ażeby na krótko ratować życie. Niestety nic nie miałem. Po pierwsze niespodziewanie wyszedłem z domu, po drugie wszystko wyprzedałem podczas wojny, aby utrzymać się na powierzchni, gdyż nie zarabiałem. Rano ruszył pociąg i zajechaliśmy na stację Treblinki. Zauważyłem przejeżdżający pociąg, a w nim obdartych i półnagich wygłodniałych ludzi. Mówili do nas, ale nie rozumieliśmy. Dzień był upalny. Duszność straszna. Byliśmy wiec bardzo spragnieni. Wyglądałem oknem. Wieśniacy przynosili wodę i żądali za butelkę 100 zł. Nie miałem pieniędzy, prócz 10 zł, a w srebrze 2, 5, 10 z obrazem Marszałka, które przechowywałem na pamiątkę. Musiałem więc z wody zrezygnować. Inni kupowali. Za jeden kg chleba razowego płacono 500 zł. Do południa dręczyło mnie pragnienie. Następnie wszedł późniejszy «Hauptsturmführer». Wybrał dziesięciu ludzi, którzy przynieśli nam wody. Zaspokoiłem częściowo pragnienie. Kazano usunąć trupy, których jednak nie było. O 4 pp. [po południu] ruszył pociąg, kilka minut później zajechaliśmy do obozu Treblinki. Tam dopiero spadła nam zasłona z oczu. Na dachach nad barakami stali ukraińcy z karabinami i kaemami”[5].

Wstrząśnięty Ringelblum notował 15 października 1942 r., miesiąc po zakończeniu wielkiej deportacji:

„Dlaczego? Dlaczego nie przeciwstawiono się, kiedy rozpoczęli deportację 300 000 Żydów z Warszawy? Dlaczego dali się prowadzić jak owce na rzeź? Dlaczego przyszło to wrogowi tak łatwo, tak gładko? Dlaczego oprawcy nie ponieśli ani jednej ofiary? Dlaczego 50 esesmanów (inni powiadają, że nawet mniej) przy pomocy oddziału 200 Ukraińców i tyluż Łotyszów mogło dokonać tego tak gładko?”[6].

Z perspektywy czasu organizator Podziemnego Archiwum Getta Warszawy podkreślał znaczenie głodu dla skuteczności deportacji czy podtrzymywanie przez Judenrat niemieckiej propagandy o „wysiedleniu”. „Ringelblum porównuje niemiecki program eks­terminacji z dobrze zaplanowaną i sprawnie przeprowadzoną kampanią militarną opartą na zaskoczeniu, zmyleniu przeciwnika, olbrzymiej prze­wadze i szybkości działania” – pisze Samuel Kassow. – „Niemcy obracali na swoją korzyść każdy szlachetny odruch, który każe chronić słabych i niezaradnych, czyli na przykład towarzyszyć dzieciom i rodzicom w drodze na śmierć, nawet kosztem własnego życia”[7].

 

Przeglądaj tomy pełnej edycji Archiwum Ringelbluma w Centralnej Bibliotece Judaistycznej

logos_TaubePhilanthropies.png [7.41 KB]

Projekt współfinansowany ze środków Taube Philanthropies.

 

Przypisy:

[1] Marek Edelman, Paula Sawicka, I była miłość w getcie, Warszawa 2009, s. 100–101.

[2] Niem. „akcja przesiedleńcza”.

[3] Mieczysław Szmerling, oficer Służby Porządkowej, przewodniczący Kompanii Przeciwepidemicznej przy Wydziale Zdrowia Rady Żydowskiej, komendant Umschlagplatzu.

[4] Archiwum Ringelbluma, t. 29a, Pisma Emanuela Ringelbluma z bunkra, opracowali Eleonora Bergman, Tadeusz Epsztein, Magdalena Siek, Wydawnictwo ŻIH, Warszawa 2018, s. 190. Usunięto niektóre przypisy.

[5] Jankiel Wiernik, Rok w Treblince, przedmowa Władysław Bartoszewski, Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, Warszawa 2003, s. 13. Wiernik zazwyczaj zapisywał nazwy Niemców i Ukraińców małą literą. Poprawiono zachowane w oryginale błędy zecerskie.

[6] Archiwum Ringelbluma, t. 29, Pisma Emanuela Ringelbluma z getta, opracowała Joanna Nalewajko-Kulikov, tłum. Adam Rutkowski i in., Wydawnictwo ŻIH, Warszawa 2018, s. 392.

[7] Samuel D. Kassow, Kto napisze naszą historię?, tłum. Grażyna Waluga, Olga Zienkiewicz, Wydawnictwo ŻIH, Warszawa 2017, s. 580.

Przemysław Batorski   redaktor strony internetowej ŻIH