„Meta grała całą dobę". Szmugiel w getcie warszawskim

Autor: Przemysław Batorski
Pomimo niemieckiego terroru, do głodującego getta warszawskiego nieustannie przemycano ogromne ilości towarów. Szmuglowano paczki z żywnością, przerzucając je przez mury i zrzucając z jadących tramwajów; wprowadzano do getta całe wozy z zaopatrzeniem, konie, a nawet fortepiany. Przedstawiamy fragmenty pracy o zjawisku szmuglu w getcie, napisanej w 1943 r. w konspiracji przez Mojżesza Passensteina, byłego żydowskiego policjanta.
szmugiel_ARG_fb.jpg

Szmuglerzy przerzucają worki z mąką przez mur getta warszawskiego. Zdjęcie z Archiwum Ringelbluma

 

Bez szmuglu getto warszawskie nie przeżyłoby nawet kilku miesięcy. Ze szmuglu pochodziło od 80 do nawet 97,5% aprowizacji w żywność w getcie, jak podają Barbara Engelking i Jacek Leociak, według zapisków szefa Judenratu, Adama Czerniakowa. Miesięcznie przemycano żywność o wartości nawet 70-80 milionów złotych[1]. O szmuglu w getcie warszawskim napisał po wyjściu na stronę „aryjską" Mojżesz (Marek) Passenstein, były funkcjonariusz Żydowskiej Służby Porządkowej, a jednocześnie współpracownik Emanuela Ringelbluma i założonego przez niego Archiwum Getta Warszawskiego.

----------------------------------

 

Technika szmuglu

Szmugiel jako proceder nie był ani łatwy, ani bezpieczny. Szmugiel wymagał nadzwyczaj precyzyjnej techniki, będącej wynikiem długiego doświadczenia, okupionego krwią i dużymi ofiarami pieniężnymi. Forma szmuglu zależna była od znajdującego się na danym odcinku ogrodzenia, a więc odróżniamy szmugiel przez: sąsiednie posesje, druty kolczaste, płoty, mury, wyloty, szmugiel tramwajami.

Sąsiednie posesje

Najdogodniejszą formą szmuglu był transport towarów przez sąsiednie posesje, z których jedna należała do strony „aryjskiej”, druga zaś przylegała do dzielnicy żydowskiej. Mur oddzielający te domy był przez szmuglerów przebijany na parterze, na piętrach względnie na strychach, tak że z mieszkania „aryjskiego” można było dostać się, jak również przenosić towary do sąsiedniego mieszkania żydowskiego. Towar podlegający szmuglowi bywał dostarczany w ciągu dnia i przechowywany blisko punktu przelotowego, a w nocy – po ustaniu ruchu na mieście, po zamknięciu obu bram i po odpowiednim zabezpieczeniu „świecami” okolicznego terenu – błyskawicznie przerzucany był na stronę dzielnicy żydowskiej. […]

Ubezpieczenie szmuglu składało się z sieci „świec”, tj. posterunków, ustawionych na skrzyżowaniach sąsiednich ulic; posterunki sygnalizowały ewentualne zbliżenie się „strefy” patrolu niemieckiego. Sygnałem alarmującym w dzień było zazwyczaj podanie na głos umówionego imienia jednego ze szmuglerów, przekazywanego z ust do ust, aż hasło doszło do przelotu. W nocy podczas ruchu przechodniów na ulicy hasłem był okrzyk wartowników OPL (Obrony przeciwlotniczej) – „światło”, po ustaniu zaś ruchu przechodniów, po godzinie policyjnej, hasłem był sygnał świetlny. [...]

Przelotów w sąsiadujących ze sobą domach było względnie dużo, ponieważ w pierwszym rozporządzeniu o utworzeniu dzielnicy żydowskiej granice getta biegły nie środkiem jezdni, a wzdłuż grzbietów domów. […]

To udogodnienie dla szmuglu zostało skasowane przez późniejsze korektury władz niemieckich co do obszaru i konfiguracji dzielnicy, ustawicznie zmniejszanej. Celem umożliwienia kontroli linii granicznej, będącej miejscem pracy grup szmuglerskich, mur, oddzielający getto od dzielnicy „aryjskiej”, przechodził środkiem jezdni i strzeżony był wzdłuż całej długości przez patrole i stałe posterunki. […]

mur_przejazd.jpg [598.17 KB]
Mur getta biegnący środkiem ulicy, ul. Przejazd. Za murem widoczny budynek Pałacu Mostowskich, obecnie siedziba Komendy Stołecznej Policji. Archiwum Ringelbluma

Z licznych przelotów w domach sąsiadujących, […] na wzmiankę zasługują „mety” przy ul. Koźlej i St. Jerskiej [Świętojerskiej – P.B.] zajmujące jedno z pierwszych miejsc wśród przelotów. Wspomniane domy miały przeloty na wszystkich piętrach (od piwnicy do strychu). Szmuglerzy zorganizowani byli w zwarte zespoły, a nasilenie szmuglu było tak wielkie, że „mety” te były miarodajne dla ustalania cen na artykuły żywnościowe sprowadzane do getta. Wskaźnik cen tych dwóch „met” był decydujący dla całego getta. Zespoły szmuglerów pracowały bez przerwy w dzień i noc, czyli, jak to się nazywało w żargonie szmuglerskim, „meta” „grała” całą dobę. Celem ułatwienia transportu mleka przeprowadzono przewody rur ze strony „aryjskiej” na stronę żydowską. Mleko wlewano do zbiornika po stronie „aryjskiej”, a po stronie żydowskiej czerpano mleko z kranu.

Jak wszędzie, towar, który przechodził przez te przeloty, nie zawsze stanowił własność szmuglerów. W większości wypadków towar był własnością polskich i żydowskich hurtowników, którzy płacili „mecianne” za szmugiel. […]

Od wysłanych z getta na stronę „aryjską” paczek, które – jak podano wyżej – zawierały wytwory przemysłu żydowskiego, opłata była wyższa i zależała od zawartości i wagi paczek. „Mety” asekurowały towar przed „spaleniem”, tj. przed konfiskatą towaru przez Niemców. Taryfa była dość wysoka i wynosiła około 15% wartości towaru.

Ze względu na lokalny charakter przelotów grupy szmuglerskie składały się obligatoryjnie z dozorców tych domów, zainteresowanych lokatorów i grup tragarskich, operujących na danym terenie.

szmugiel_getto_wikipedia.jpg [444.49 KB]
Szmugiel w getcie warszawskim. Wikipedia

 

Druty kolczaste

Szmugiel przez druty kolczaste rozpoczął się wtedy, kiedy władze niemieckie w obawie przed szmuglem uprawianym z powodzeniem przez sąsiadujące ze sobą posesje – skorygowały konfigurację dzielnicy żydowskiej i przeprowadziły linię graniczną środkiem jezdni granicznych ulic. Szmugiel przez sąsiadujące domy nagle się urwał i zespoły szmuglerskie zmuszone były do stosowania bardzo niebezpiecznych form szmuglu, tj. przerzucania towaru z jednej strony ulicy na drugą, przez druty kolczaste. […] Praca odbywała się w ten sposób, że towar był gromadzony za dnia, a z nadejściem nocy przerzucano go przez druty. […] Wybór przelotu musiał być obierany z całą skrupulatnością, gdyż ze względu na niebezpieczeństwo pracy na ulicy pod okiem policji od właściwego obrania punktu dla szmuglu zależało bezpieczeństwo grupy oraz rentowność przedsiębiorstwa. […]

Nasilenie szmuglu i hazard grup operujących na ul. Krochmalnej i na Walicowie były tak wielkie, że uprawiali swój proceder nawet w biały dzień ku utrapieniu funkcjonariuszy policji granatowej i Służby Porządkowej, którym groziła kula w głowę w razie przychwycenia szmuglu przez niemiecki patrol. […]

Pracę szmuglerów przy drutach cechowała wyjątkowa zwinność i zręczność. Tempo pracy było niebywale wielkie tak, że przeładunek 100 worków żyta lub cukru trwał zaledwie kilkanaście minut i towar znikał błyskawicznie w pobliskich norach i melinach, niedostępnych nawet dla niemieckiego patrolu, lub też przewożono go na ręcznych wózkach i na rykszach do detalicznych sklepów getta. Nawet ukazanie się „Streify” [patrolu – P.B.] z dala nie peszyło szmuglowców, przyspieszano tylko pracę tak, że po przybyciu patrolu na miejsce szmuglu nie zastawano ani towaru, ani szmuglerów. Na miejscu zostawali tylko funkcjonariusze S. P. przykuci do miejsca regulaminem służby i odpowiedzialni za nieprzestrzeganie przepisów.

Drewniane płoty

Płoty zbite z desek, wysokości 3 metrów, zostały użyte przez zarząd dzielnicy żydowskiej jako ogrodzenie w tych wypadkach, gdy chodniki należały do getta, a jezdnia była „aryjska”. Płoty zostały ustawiane na ul. Białej, Ogrodowej, Chłodnej, Ciepłej, na Walicowie oraz na Ceglanej.

Szmugiel przez płoty nie przedstawiał technicznie wielkich trudności, gdyż w miejscach najwygodniejszych dla transportu deski były tylko luźno umocowane, niekiedy zaopatrzone w zawiasy i podczas transportu z łatwością je odsuwano. Towar dostarczano zazwyczaj jezdnią „aryjską” do otworu i szybkim ruchem wrzucano do otworu, skąd tragarze zabierali go do „met”. Płoty były bardzo wygodne do transportu paczek z getta na stronę „aryjską” oraz jako miejsce przejść dla ludności z jednej dzielnicy do drugiej.

Ze względu na łatwość kontaktowania się ludności żydowskiej z ludnością polską szmugiel przez płoty uprawiany był przeważnie w dzień, podczas największego ruchu przechodniów na ulicy. Na ul. Białej największe nasilenie szmuglu miało miejsce, gdy interesanci udawali się do gmachu sądu jezdnią na Białej, wydzieloną z getta. Ruch osobowy z jednej dzielnicy do drugiej nabierał na sile o zmroku. Posterunki alarmujące czyli „świece” ustawiane były na pobliskich balkonach dla lepszego obserwowania terenu.

Bardzo często płoty graniczne były miejscem spotkań Żydów z Polakami, którzy przez szpary w płocie rozmawiali i dla niepoznaki obie umawiające się strony przesuwały się wzdłuż płotu, jedna po stronie jezdni „aryjskiej”, druga po chodniku żydowskim. […]

Nie było dnia, by przy płotach nie padło z rąk policji niemieckiej zabitych lub ciężko rannych kilku szmuglerów żydowskich lub niewinnych przechodniów. Tego rodzaju tragiczne wypadki przerywały transport towarów i ruch osobowy między dzielnicami tylko na kilka minut zaledwie, i natychmiast po odjeździe niemieckiego samochodu szmugiel podejmowano na nowo z nie mniejszą niż przedtem intensywnością.

Mury

Mury były typową formą ogrodzenia dzielnicy żydowskiej i otaczały – poza wymienionymi wyżej wyjątkami – cały obszar getta. Szmugiel odbywał się przez otwory wybijane w murze tuż przy ziemi i często pogłębiane wykopem. Niekiedy transport odbywał się górą za pomocą drabin ustawianych po obu stronach muru. Otwory w murze o średnicy pół metra często maskowane luźno ułożonymi cegłami i ziemią, były szczególnie ulubione przez szmuglerów, gdyż – w odróżnieniu od drabin – praca odbywała się nisko tuż przy ziemi i była niewidoczna z daleka dla patroli i posterunków. […] Praca odbywała się w ten sposób, że tragarze dochodzili gęsiego do otworu, i zrzucali na ziemię worki z żytem lub ziemniakami, które błyskawicznie przeciągano do getta.

Przerzucanie szmuglu przez mur – górą – wymagało większych nakładów i liczniejszego zespołu szmuglerów. Praca odbywała się w ten sposób, że na znak, dany przez posterunki ubezpieczające z obu stron, tj. ze strony aryjskiej, jak i żydowskiej, szmuglerzy wybiegali z bram domów z drabinami w rękach, szybko przystawiali je do muru i okrakiem siadali na murze. W tym samym czasie tragarze rzędem podchodzili z workami na plecach i podawali je siedzącym na murze dla przerzucenia na drugą stronę, gdzie inni tragarze błyskawicznie łapali worki i uciekali. […]

Przez mury transportowano towar o dużym tonażu; metrowe worki, meble, zdemontowane maszyny, przenoszono nawet fortepiany. Praca odbywała się przeważnie o zmroku i nocą. […]

Wyloty

Szmugiel przez wyloty (bramy) był najbardziej efektowną formą szmuglu, najmniej niebezpieczną dla szmuglerów, ale wymagała dużo mądrości i sprytu. […] W miarę zmniejszania się obszaru dzielnicy żydowskiej i celem ustanowienia bardziej rygorystycznej kontroli ruchu na wylotach, ich liczba została wydatnie zmniejszona. […]

W pierwszych dniach zamknięcia getta, zanim niemieccy żandarmi zorientowali się w labiryncie zakazów wywozowych i wwozowych, zanim pogodzili się z myślą, że ludność dzielnicy żydowskiej ma być morzona głodem, myśl, w którą nawet niemieccy żandarmi początkowo nie wierzyli, wozy z żywnością wjeżdżały do getta bez przeszkód. Gdy po kilku dniach sprecyzowane dyspozycje Transferstelle [urząd niemiecki pośredniczący w oficjalnej wymianie towarów między gettem a stroną „aryjską” – P.B.] uniemożliwiły bezkarne kursowanie wozów z żywnością, policja żydowska tłumaczyła żandarmom, nie dość dobrze zorientowanym, że zakazy te nie odnoszą się do artykułów pierwszej potrzeby, a tylko do artykułów luksusowych. […] Gdy i ten wybieg stracił swą wartość, żydowska służba wylotowa zagrała na nutce narodowo-socjalistycznej. Zakaz dostarczania produktów żywnościowych – tłumaczyli – odnosi się tylko do bogatych Żydów. Biedna ludność – w myśl „socjalnych teorii” Hitlera, nie chciała wojny z Niemcami, a więc kartofle i inne warzywa, stanowiące żywność ubogiej ludności, nie podlegają reglamentacji. […] Gdy żandarmi „uświadomieni” przez dowódców i SS odrzucili powyższą tezę, szmugiel oparto na „fic”, tj. na małej praktyce żandarmów na wylotach; kiedy powstawał duży ruch na wylocie, tracili z miejsca orientację i to tak dalece, że nie byli już w stanie kontrolować worów.[…]. Wystarczała kilkuminutowa bezczynność Służby Porządkowej, aby wylot był znów zatarasowany publicznością, a szczególnie dziećmi, starającymi się przedostać na stronę „aryjską” celem zakupienia artykułów żywnościowych i sprowadzenia ich do getta. Gdy żandarmi otoczeni dziećmi, czyhającymi na ich nieuwagę, ruszali w kierunku publiczności, aby ją rozproszyć, czekające w pogotowiu na wylocie wozy z żywnością na dany znak – mijały błyskawicznie i niespostrzeżenie wylot i pędem znikały w sąsiednich uliczkach getta.

szmugiel_MGL7020.jpg [928.35 KB]
Żydowskie dzieci uczestniczące w szmuglu

Oprócz wyzyskiwania chaosu na wylotach, często sztucznie wikłano żandarmów w jakiś spór, „furor teutonicus” zasłaniał im oczy na praktykę „wylotowców” i w momencie największego ferworu przygotowane wozy mijały bramę dzielnicy żydowskiej. […]

Przepustki wystawiane przez organy niemieckiej administracji stwarzały pole do obchodzenia zarządzeń władz. Jednorazowe zezwolenia na wjazd wozu z żywnością wyzyskiwano np. przez długie tygodnie i przez ten czas służyły „wylotowemu” do sprowadzania licznych wozów z żywnością do getta, bowiem przy każdorazowym przekraczaniu granicy dzielnicy żydowskiej przepustka była tylko okazywana, ale nie anulowana przez organa kontrolne. […]

Maskowany wywóz produktów przemysłowych z getta na stronę „aryjską” odbywał się przy pomocy wozów ze śmieciami. […] Żandarmi rzadko kiedy kontrolowali zawartość „śmieciarki” w obawie przed tyfusem. […]

Import koni do szlachtowania odbywał się w oryginalny sposób. Wozy dwukonne z legalnymi przepustkami wjeżdżały do getta z ładunkiem towaru, a opuszczały getto z jednokonnym zaprzęgiem. Drugi koń pozostawał w dzielnicy żydowskiej. Często legalny wóz wyjeżdżał z getta, ciągnąc za sobą drugi wóz bez zaprzęgu, rzekomo do naprawy. Po krótkim czasie oba wozy wracały do getta, mając w zaprzęgu po 2 konie. […]

Szmuglerze tak daleko posuwali się w swym hazardzie, że niejednokrotnie samochody wożące produkty dla getta nie zatrzymywały się w ogóle na wylotach i całym pędem wjeżdżały do dzielnicy żydowskiej. Zanim żandarmi, oszołomieni tym faktem, zorientowali się, samochód był już daleko. Kontrolę wozów i przechodniów przeprowadzali, o ile nie sprzeciwiał się temu pełniący służbę żandarm, również funkcjonariusze granatowej policji polskiej. […]

Kompanie żandarmerii, które przybyły do Polski, były niebywale skorumpowane i żądne zysków. Majątek żydowski uważali za rzecz niczyją, którą można i należy zabierać, a Żydów traktowali za hordę bez praw, których można i należy zabijać, niekoniecznie wtedy, kiedy jest usprawiedliwiona przyczyna. W takiej atmosferze bezprawia i korupcji żandarmi szybko doszli do przekonania, że reglamentacja gospodarki żywnościowej w getcie jest wyjątkowo dogodną okazją do wzbogacenia się. Kto pierwszy wystąpił z ofertą przepuszczenia wozów z żywnością do getta, żandarmi żądni zysków, czy „grajkowie” spośród funkcjonariuszy SP nie wiadomo. Jedno jest pewne, że oferta wydała się od razu obu stronom niezmiernie ponętną i od tego czasu przed szmuglem rozwarła się szeroka perspektywa. […]

Na ogół biorąc, gdy żandarm-grajek był na wylocie, wozy kursowały dość bezpiecznie, odprawa trwała bowiem zaledwie sekundy, a z chwilą przekroczenia „wachy” towar natychmiast znikał. Zdarzały się jednak wypadki, że w chwili, gdy wóz znajdował się na „wasze”, najeżdżała „streifa” celem skontrolowania toku służby na wylocie. Wtedy „wóz się palił”, wóz z ładunkiem kierowano na główną „wachę”, gdzie towar ulegał konfiskacie.

Posterunki niemieckie zmieniały się co dwie godziny. Szmuglerze musieli więc w ciągu tak krótkiego czasu nawiązać kontakt z dostawcą „aryjskim”, załadować wóz towaru, podjechać pod „wachę” do wylotu, szybko zajechać do „mety” po stronie żydowskiej, towar zrzucić i natychmiast wrócić na stronę „aryjską”, zanim zmieni się „wacha”. Z chwilą bowiem zejścia z posterunku „dobrego szkopa” i przybycia „złego szkopa”, wszelki nielegalny ruch na wylocie zamierał, posterunki Służby Porządkowej musiały być cofnięte o 50 metrów od niemieckiego posterunku i wszelkie rozmowy z policją niemiecką były już niemożliwe. Wszelkie uchybienia służbowe, nawet błahe, gromadzenie się publiczności na wylotach, a nawet niezdejmowanie w porę czapek przez przechodniów przy mijaniu „wachy” karano natychmiast śmiercią. Znany był w Warszawie krwiożerczy żandarm przezywany Frankensteinem; codziennie bez powodu zabijał on funkcjonariuszy Służby Porządkowej względnie przechodniów na wylotach. Frankenstein był do ostatniej chwili istnienia getta postrachem Żydów. […] 

Kontrola jednych była powierzchowna, raczej podyktowana obowiązkiem narzuconym im przez służbę. Inni natomiast przeprowadzali kontrolę wozów i przechodniów z całą niemiecką sumiennością, inni jeszcze po prostu pastwili się nad woźnicami i „placówkarzami”, biciem karabinem w głowę i terrorem, starając się zmusić ich do ujawnienia przedmiotu szmuglu. Szczególnie nieludzkim zachowaniem się na wylotach odznaczali się funkcjonariusze SD [organ wywiadu, kontrwywiadu i służby bezpieczeństwa SS – P.B.] i SS. Pod ich obecność żandarmi przed puszczeniem wolno wozu kazali zazwyczaj zdejmować opony, demontowali wozy, badali uprząż, kazali woźnicom zrzucać śmiecie celem zbadania zawartości ładunku, rozbierali przechodniów do naga na ulicy, nawet podczas trzaskającego mrozu, u kobiet przeprowadzali kontrolę uwłaczającą ich czci, a „placówkarzy” katowali w nieludzki wprost sposób.

Szmugiel tramwajami

Przez dzielnicę żydowską przejeżdżały tramwaje „aryjskie”, tędy bowiem prowadziła najkrótsza trasa na Żoliborz i Powązki, tj. do północnej części miasta. Podczas przejazdu przez getto tramwaje były eskortowane przez granatową policję, a to żeby przeszkodzić ludności „aryjskiej” w kontaktowaniu się z ludnością żydowską. Wozy, przejeżdżając przez getto, pędziły z maksymalną szybkością i nie zatrzymały się na przystankach tramwajowych. […] Polscy szmuglerzy, zazwyczaj młodociani, stali na pomostach tramwajowych i jak tylko wóz tramwajowy przejeżdżał przez getto, szybko wyrzucali worki z żywnością, przeważnie ziemniaki, na bruk. Oczekujący na chodniku wspólnicy żydowscy szybko chwytali worki i uciekali do bram. Eskorta tramwajów w dużej mierze paraliżowała proceder szmuglerów, nie mogła jednak dać sobie z nimi rady, gdyż w tym czasie, kiedy policjant granatowy był na jednym pomoście, towar wyrzucano z drugiego pomostu. Zresztą policja polska – za opłatą przymykała oczy i tolerowała szmugiel.

Również szmugiel ludzi był ułatwiony. Zazwyczaj na skrzyżowaniach ulic, gdzie tramwaje jechały wolniej, z wozów wyskakiwały „łebki”, by załatwić swoje sprawy handlowe.

Niejednokrotnie jednak szmugiel kończył się tragicznie. Niemcy jadący wozami tramwajowymi – na widok worków z żywnością dostarczanych do getta – strzelali do Żydów chwytających worki oraz do uciekających „łebków”.

„Meciarze”

Szmuglerze „meciarze” rekrutowali się z tragarzy i przedstawicieli świata przestępczego […] tj. b. złodziei, aferzystów, niebieskich ptaków i alfonsów […].

Grupa szmuglerska stanowiła ekskluzywny zespół, do którego nie miał dostępu nikt obcy. Biada temu, kto chciałby przeszkodzić szmuglerom w ich robocie, partycypować „niesłusznie” w zyskach lub „szmalcować”. Noże wyciągnięte z cholew i browningi unieszkodliwiłyby natychmiast śmiałka. Grupy szmuglerskie często zwalczały się wzajemnie, niekiedy nawet krwawo, na tle pracy na metach; często jednak wspomniane grupy tworzyły kartele i wtedy wzajemne spory likwidowały „dintojry”. […]

Dochody szmuglerów-„meciarzy” były olbrzymie i płynęły z transportu żywności, paczek i „łebków”. Większość z nich dorobiła się milionów. Szmuglerzy stanowili w getcie najbogatszą warstwę, rażąco odcinającą się na tle szarej, biednej i głodującej dzielnicy żydowskiej. Łatwe zarobki i niepewność jutra spowodowały, że szmuglerzy cały wolny od pracy czas spędzali na pijatykach, w nocnych lokalach, gdzie w licznym towarzystwie kobiet i razem z „aryjskimi” wspólnikami trwoniono zarobki dnia. […]

Dzieci

Ubrane w „krynoliny”, powstałe z podartej podszewki ich paletek, i z workiem na wątłych plecach dzieci setkami zbierały się na wylotach. Czekały na moment, by niespostrzeżenie dla żandarma przeskoczyć przez wylot względnie otwór w murze, zakupić tam trochę żywności i z woreczkiem kartofli na plecach wrócić do domu. Czasami czekały cały dzień, bo „szkop” był zły, bił niemiłosiernie i zabierał żywność. Ale gdy nadjechało kilka wozów i żandarmi zajęci byli kontrolą, zebrane dzieci w wieku 4-12 lat jak wróbelki z rozpostartymi „krynolinkami”, niby skrzydełkami, przelatywały przez wylot. Żandarmi chcieli im przeszkodzić, ale nadaremnie. Między kołami, wśród wozów, uczepione tramwajów, przemykały się jak kotki. Żandarmi dawali za wygraną. Często jednak praworządni hitlerowcy wobec takiego „bezprawia” strzelali do młodocianych z karabinów maszynowych, aby zapanował „nowy porządek” w Europie. Getto warszawskie często śpiewało piosenkę o małym szmuglerzu, młodocianym rycerzu, który zginął w walce z piekielną mocą faszyzmu niemieckiego.

 

 

----------------------------------

Mojżesz Passenstein podczas wielkiej akcji likwidacyjnej latem 1942 r. porzucił służbę w policji żydowskiej, później przedostał się na tzw. aryjską stronę i tam, ukrywając się, pisał swoje opracowanie – obszerną, zawartą w dwóch zeszytach, liczącą ok. 140 stron relację "Ghetto żydowskie w Warszawie w okresie drugiej wojny światowej 1939-1943 r.". Przekazał opracowanie Adolfowi Bermanowi, przyjacielowi Emanuela Ringelbluma, który po wojnie złożył je w ŻIH.

Wiemy, że Passenstein zamierzał napisać, i być może napisał, dalszy ciąg swojej pracy, który jednak nie zachował się. Wraz z Ringelblumem i około 30 innymi osobami pochodzenia żydowskiego ukrywał się na posesji Mieczysława Wolskiego, "Krysi", odkrytej przez Niemców w marcu 1944 r. Wszyscy mieszkańcy "Krysi" oraz ich polscy opiekunowie zostali rozstrzelani[2].

Opracowanie o szmuglu Mojżesza Passensteina pochodzi z „Biuletynu Żydowskiego Instytutu Historycznego” nr 2 (26), IV–VI 1958, s. 42-72.

 

 

Przypisy:

[1] Za: Barbara Engelking, Jacek Leociak, Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście, Wydawnictwo IFiS PAN, Warszawa 2001, s. 450-451.

[2] Za: Robert Szuchta, Odwaga małych szmuglerów z warszawskiego getta, w: Cena odwagi, red. A. Bartuś, P. Trojański, Fundacja na Rzecz MDSM i Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Pedagogicznego im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie, Kraków/Oświęcim 2019, s. 224, p. 5, dostępny przez: http://oipc.pl/pliki/CENA%20ODWAGI_Szuchta.pdf, dostęp 14.04.2021 r.

Przemysław Batorski   redaktor strony internetowej ŻIH